Okres, w którym królowały torty pokryte masą cukrową, udekorowane kwiatami z cukru i z figurką nowożeńców na szczycie przeszedł do lamusa.
Naked cake pokochałam od drugiego wejrzenia. Dlaczego od drugiego? Bo mój pierwszy tort w stylu naked był po prostu fatalny. Biszkopt kruszył się niemiłosiernie, krem lekko wypływał bokami, a owoce spadały przy każdej próbie podniesienia poczwary. Koszmar!
Walczyłam z nim przez kolejne tygodnie, próbując okiełznać i zrozumieć, o co z tym nagim tortem chodzi. W końcu dotarło do mnie, że to nie jest tort, który tak łatwo wybacza błędy. Tu widać wszystko jak na dłoni (nagość zobowiązuje). Ten tort nie wybacza błędów, wręcz przeciwnie – bezlitośnie pokazuje wszystkie niedoskonałości.
Prace nad tortem zaczęłam od biszkoptów. Wypróbowałam chyba wszystkie dostępne przepisy w internecie. Nie odpowiadał mi smak albo struktura. Nie zgadzałam się ze stwierdzeniem, że naked musi być zrobiony z biszkoptu tłuszczowego. Wiedziałam, że musi być jakieś inne rozwiązanie niż ciężki, tłusty biszkopt.
Zaczęłam kombinacje ze swoim własnym przepisem. Pasmo początkowych porażek zamieniło się z czasem na pasmo sukcesów. Odmierzałam, kombinowałam, spisywałam wszystkie proporcje, aż w końcu udało mi się stworzyć biszkopt idealny!
Nie kruszy się, nie jest tłuszczowy, jest zwarty i pyszny.
Krok nr dwa: krem. Musi być bardzo stabilny, żeby utrzymać ciężar dużego, kilkupiętrowego tortu. Nie może wypływać spomiędzy biszkoptu. Tutaj było dużo prościej. Moje ukochane kremy wzbogaciłam stabilizatorami takimi jak: czekolada, mascarpone, żelatyna.
Całość wyszła świetnie!
Od tamtej pory minęło już kilka lat, a ja nadal korzystam z tego przepisu i uważam, że jest idealny w swojej prostocie. Teraz, Wy też macie możliwość skorzystania z tego przepisu i pobrania go za darmo TUTAJ.
Częstujcie się i korzystajcie. 🙂
0 komentarzy