Moi rodzice całe życie pracowali w tzw budżetówce. 25 lat u jednego pracodawcy bo pracę trzeba szanować i się cieszyć z tego, co jest. Nieważne, że szef ciśnie i bierzesz robotę do domu nie mając za to dodatkowej zapłaty. Nieważne, że beczysz z bezsilności, a pójście na zwolnienie lekarskie jest odbierane jak fanaberia. Ważne, że jest praca. Trzeba ją szanować.
Pochodzę z rodziny gdzie nikt nigdy nie prowadził swojego biznesu. Nie wyssałam tego z mlekiem matki, nie miałam w domu mentorów, sprzedawców, którzy podczas kolacji mogliby ze mną omówić jak zatrudnić dobrego pracownika.
Kiedy więc powiedziałam swoim najbliższym, że otwieram swój biznes, to spotkałam się z niezrozumieniem i radami, o które nie prosiłam.
“Masz dobrą pracę. Po co to zmieniać?”
“Nie wiesz co Cię czeka”
“Nie zarobisz nawet na opłaty” – to chyba nie rada, ale brutalna przepowiednia
I tak dalej, i tak dalej..
Wtedy po raz pierwszy to poczułam.
Osamotnienie.
Bo i owszem, mąż mnie wspierał. Ale nie do końca tak jak tego oczekiwałam i nie do końca w tych obszarach, w których bym chciała. Był wsparciem pod tytułem “na mnie możesz liczyć”.
Wysłuchał. Ale nie umiał doradzić.
Użyczył ramienia do wypłakania i powiedział “jakoś to będzie”. Nie potrafił jednak znaleźć rozwiązania z sytuacji.
To osamotnienie w biznesie to jest straszna suka. Nie ma się co czarować i owijać kwiatków na uszy. Nazwijmy rzeczy po imieniu.
Zasuwasz sama w pracowni, uwalona w kremie czy mące. Nie ma do kogo się odezwać, a od nadmiaru podcastów kryminalnych masz już zwidy wszechobecnych morderców na ulicach. Po 8 (oby) godzinach wracasz do domu. Do faceta, który nie rozumie, że potrzebujesz się wygadać, a jego rolą jest po prostu słuchanie.
Że czasami trzeba sobie ponarzekać na klientów, dostawców czy zepsutą śmietanę. Ot, tak. Po prostu.
I kolejna rzecz – podejmowanie decyzji. Od tych małych typu zmiana producenta mąki, po te duże jak zmiana dostawcy energii elektrycznej.
O takich giga ważnych jak zatrudnienie, lub o zgrozo, zwolnienie pracownika, nawet nie wspomnę.
Kłębią się myśli w głowie..
Co zrobić, czy to dobry moment, jak się zachować, co powiedzieć, jak powiedzieć, jaka umowa, jak poprowadzić rekrutację, o co zapytać, a może jednak to za wcześnie, a może jeszcze pociągnę sama.
Co będzie dobre dla mnie, a co dla mojego biznesu.
Myślisz, idziesz do doradcy biznesowego, coacha – jak zwał, tak zwał. Płacisz mu kupę kasy, żeby zrobił tą analizę za Ciebie. Bo gdybyś była z rodziny przedsiębiorców, to przy kolacji by Ci powiedzieli co i jak. Ale nie ma tak dobrze. Musisz za to zapłacić.
A decyzję i tak na końcu podejmujesz sama.
I w zależności od tego jaką podejmiesz, to albo będziesz spijać śmietankę albo dostaniesz tłuczkiem po łbie.
Bo, cholera, nikt Cię nie zrozumie. Bo nie ma nikogo na horyzoncie kto mógłby Ci poradzić, dać wsparcie i zrozumienie. Nie masz drugiej takiej duszy, która też siedzi uwalona tym kremem po łokcie i wie co oznacza pachnieć masłem po całym dniu pracy.
Stan osamotnienia w biznesie, w podejmowaniu decyzji, w byciu odważnym.. bywa przytłaczający. Tak to czuję. Tak mam. Prowadzę swój biznes od 13 lat i jest dobrze, póki jest dobrze. A kiedy przychodzi kryzys to zostaję sama ze swoimi myślami, decyzjami i z tym co dalej..
I możesz się pogodzić z tym stanem osamotnienia albo poszukać innych wspierających dusz. Takich, które mają podobne rozterki, które cieszy to samo co Ciebie, które kręci to samo co Ciebie, które myślą podobnie. I podobnie jak Ty szukają wsparcia.
Ja swoje słodkie dusze znalazłam w Słodkim Klubie i jestem za to ogromnie wdzięczna.
Zapisz się na listę zainteresowanych Słodkim Klubem:
0 komentarzy