Był taki czas w moim życiu, że miałam wszystko. Prawie.
Miałam świetnie płatną pracę, służbowy samochód, laptop i telefon z górnej półki. Miałam kierownicze stanowisko i uznanie koleżanek, miałam firmowe torebki i 50 flakoników perfum.
To, czego mi brakowało to czas. Nie miałam czasu, żeby odebrać dziecko z przedszkola, nie miałam czasu na wakacje z rodziną, nie miałam czasu na wieczór filmowy z przyjaciółmi. Byłam non stop pod telefonem i mailem, ciągle w pracy, zabiegana, niewyspana, zmęczona.
Kiedy w końcu rozstałam się z firmą, nie wiedziałam co zrobić z nadmiarem czasu. Nagle miałam go za dużo. Zaczęłam piec. Robiłam to z babcią, kiedy byłam dzieckiem – wolny czas spędzałyśmy w kuchni, piekąc ciasta, robiąc desery, eksperymentując.
Taki był mój słodki początek.
Słyszałam od znajomych, że powinnam zacząć to robić zawodowo. Naprawdę sprawiało mi to mnóstwo radości i nigdy nie pomyślałabym o pieczeniu jak o formie zarobienia pieniędzy. Ale kiedy zaczęły się do mnie zgłaszać koleżanki koleżanek po „coś słodkiego”, zapaliło mi się w głowie światełko… a może powinnam to zacząć robić zawodowo? Może warto zaryzykować?
Opowiadałam o swoim nowym pomyśle na prawo i lewo. Jednocześnie szukałam lokalu do wynajęcia, robiłam testy nowych przepisów i zakładałam firmę. Byłam bardzo podekscytowana. Tym bardziej nie spodziewałam się, że od najbliższych usłyszę, że to się nie uda, że sobie nie poradzę, że jest już mnóstwo konkurencji na rynku, że muszę wyprodukować milion babeczek, żeby zarobić na ZUS, lokal, media i że dla mnie już nic nie zostanie.
To bardzo podcięło mi skrzydła. Na moment zwątpiłam w swój pomysł. Na szczęście to było chwilowe i górę wziął mój upór i determinacja. Miałam już plan, znalazłam mały lokal blisko domu, miałam domenę i fanpage. Zrobienie tego wszystkiego zajęło mi kilka dni.
Rodziców, którzy wciąż się zamartwiali, poprosiłam, żeby swoje uwagi zatrzymali dla siebie, bo one mi nie pomagają. Wyjaśniłam im, że dokładnie wszystko przemyślałam i nie zmienię zdania. Na szczęście znają mnie aż za dobrze i wiedzą, że jak się na coś uprę, to nie odpuszczę. Kiedy kończyłam remont w pracowni, tata zadzwonił, żeby zapytać, czy wystarczy mi na wszystko pieniędzy.
Wtedy poczułam, że rodzice są po mojej stronie. Jednak nie ze wszystkimi poszło mi tak łatwo.
Moja teściowa do tej pory się pyta, czy mi coś zostaje po całym miesiącu pracy i czy nie dokładam do interesu. Kiedy jej powiedziałam, ile zarabiam w kiepskim miesiącu, nie chciała mi uwierzyć. Ona wciąż nie wie, jak można za tort zapłacić 300 zł, skoro można go zrobić samodzielnie.
Po co Wam to wszystko piszę?
Dostaję od Was mnóstwo wiadomości. Każda historia jest inna, każda wyjątkowa, ale zdecydowanie za często słyszę, że brak odwagi, że mąż mówi, że to się nie opłaci, że nie wierzę we własne możliwości. Naprawdę wiem, że to nie jest łatwe, kiedy tysięczny raz słyszysz, że nie dasz rady, że lepsze byłoby siedzenie w garniturze za biurkiem.
Prawda jest taka, że nie przekonasz się, dopóki nie spróbujesz.
Teraz moje życie jest inne niż te 10 lat temu. Nie mam w szafie ani jednego garnituru, jedną parę szpilek trzymam na specjalne okazje, a torebki firmowe zamieniłam na wygodny plecak, z którym się nie rozstaję. Na co dzień biegam w trampkach i jeansach, mam włosy w ciągłym nieładzie (żyją swoim życiem i niech tak zostanie) i w końcu mam czas dla rodziny, mam czas na podróże, dla przyjaciół. Mam swoją firmę, w której pracuję średnio 8 godzin dziennie, mam poczucie, że spełniam się w tym, co robię, że pomagam innym, że moje życie ma sens.
Czy było łatwo? Nie. Bo w życiu nic nie przychodzi łatwo. Kosztowało mnie to mnóstwo pracy, nerwów, mnóstwo nieprzespanych nocy, mnóstwo nauki, ale wiem, że warto.
Dziękuję za te słowa. Po 13 latach odeszłam z korporacji z kierowniczego stanowiska aby otworzyć swoją pracownie Turkusowy Tort. W lipcu minie rok jak prowadzę własną firmę, wciąż słyszę że oszalam i niestety rodzina nie wspiera przez co często jest trudno. Czytając to co Pani napisała na nowo uwierzyłam że warto przejść przez to żeby zobaczyć co będzie!